SOKÓŁ. Opowieść o miłości do ginącej przyrody

John Alec Baker

przekład: Paweł Lipszyc

wstęp do wydania polskiego: Patrycja Sasnal

projekt okładki: Justyna Stoszek (@forest_forever_)

wysyłka książki po 25 listopada

redakcja: Anita Błażewicz, Kajetan Maria Jaksender, Stanisław Łubieński (redakcja ornitologiczna)
stron: 430
rok wydania: 2022
ISBN: 978-83-66102-98-9

60,00 

Ta książka jest niewątpliwie jednym z arcydzieł dwudziestowiecznej prozy. Ma styl tak intensywny i czarodziejski, że obserwacja ptaków staje się uświeconym rytuałem. […] Kiedy ją przeczytasz, już nigdy nie wypuści cię ze swego uścisku.
Robert Macfarlane

Przesycona namiętną gwałtownością, a przy tym cudownie czuła.
Andrew Motion

Przepiękne kompendium lirycznego pisarstwa przyrodniczego w najlepszym wydaniu.
„Guardian”

Inspiracja dla przyszłych pisarzy i dar dla miłośników natury.
„Times Literary Supplement”

Arcydzieło literackie!
„Independent”

Rzadka, nadzwyczajna książka… jego frazy mają intensywność rozbłysku magnezji.
„Observer”

Jedna z najlepszych książek przyrodniczych, jakie kiedykolwiek powstały.
„BBC Wildlife”

Sokół jest niemal transsubstancjacją, w religijnym znaczeniu, gdzie obserwator niemalże staje się obserwowanym obiektem: sokołem. Ta książka jest na liście lektur obowiązkowych w mojej szkole filmowej.
Werner Herzog

Czytałam tę książkę kilkanaście razy. Niemal równie obsesyjnie, jak Baker obserwował ptaki. Fragmenty znam na pamięć — to mój Pan Tade­usz. Jeździłam zimą rowerem po podobnym prostokącie wokół Wisły, obserwując myszołowy, pu­stułki, czaple. Towarzyszył mi audiobook Sokoła, zachwycająco przeczytany przez Davida Atten­borough.
Może przeczytacie tę książkę na wakacjach nad Wigrami albo w Grecji. Ale lepiej, byście przeczy­tali ją w najgorszym momencie życia, gdy patrzycie w przepaść. Zobaczycie, jak ona jedna podaje Wam rękę i daje receptę na życie: obserwuj przyrodę, ko­chaj, pisz. Do wyboru, można mieszać.
Patrycja Sasnal

***

John Alec Baker urodził się w 1926 roku i spędził życie w Chelmsford w hrabstwie Essex. Jego książki zrodziły się z obserwacji ptaków zamieszkujących wiejskie tereny Essex, zwłaszcza okolice Chelmsfordu i wybrzeża. Najsłynniejszą z nich, pozycją, która odmieniła sposób pisania i myslenia o ptakach i przyrodzie jest Sokół. Baker zmarł w 1986 roku.

***

(…) by mogła powstać książka, licząca sobie mniej niż sześćdziesiąt tysięcy słów, napisana ekstatycznym, gwałtownym, pełnym zachwytu stylem.

J.A. Baker, Sokół

 

Sokół J.A. Bakera to wyzbyty mowy, opartej na jakiejkolwiek komunikacji, kryształowy język pisma, gdzie absolut rzeczy samych w sobie, sił natury i istot włączonych w nieludzko nieruchomy bieg natury, opowiada historię ptaka, sokoła wędrownego, falco peregrinum. I zarazem jest to język tak odległy od mowy nas, ludzi współczesnych, że wydaje się jakby był napisany starożytną łaciną: czytając te zdania rozumiemy je i zarazem ich nie rozumiemy, bo niemal wprost uderzają nas swoją obraną z epitetów sumienną doskonałością, docierając bezpośrednio do zachwyconego spojrzenia, dna oka, synaps i nerwów mózgu. Przejrzyste niczym światło wschodzącego słońca zdania zapełniające Sokoła, to ewangeliczne niemal frazy, a chcąc zakreślić dla siebie fragmenty, które w nas uderzają i są dla nas wyjątkowo piękne bądź zaskakują swoim nowatorstwem języka, opisu czy w końcu także i – powiedzmy to wprost – geniuszu autora, który zapisuje myśli jakby je brał na czysto i przenosił na białe kartki notatników, nagle okazuje się, że zakreśla się tę opowieść w całości, od pierwszej do ostatniej litery.

Tak jest z językiem Sokoła – jest Alfą i Omegą pisma, jego początkiem i końcem, pozbawionym wszystkiego, co zbędne, co jest naddatkiem, co szeleści. Nie wpisuje się w żadną opowieść, bo stanowi zupełnie nowy rodzaj opowieści, nie przedstawia czegoś już wcześniej opowiedzianego, tworzy własną reprezentację zupełnie od początku. Jest parabolą, jak język największych przypowieści, a gdy zaczyna mówić stajemy jakby u drzwi jakiegoś wzniosłego, potężnego Prawa, jak u Kafki, z tym że te drzwi to drzwi do Natury a jedyne obecne tu prawo to prawo naturalne, i chcąc nie chcąc przekroczyliśmy jego próg dawno temu, bo zanim się narodziliśmy i gdy już umrzemy, a teraz musimy stać na straży jego istnienia, bo łączy się istotowo z naszym być albo nie być. To jest Prawo, które przemawia do nas językiem natury, kwileniem sokoła, krakaniem wrony, skrzekiem mewy, pluskiem fal morskich, zgrzytem piachu pod stopami. Prawo pozbawione przymiotników, jakichkolwiek epitheta ornata, doniosłe prawo powietrznych hieroglifów z czasów, gdy bogowie mieli głowy ibisa, kota albo sokoła. Jakby pisał je ptak, albo człowiek-który-staje-się-ptakiem, i dzieje się to przed naszymi oczami, co tworzy wrażenie, że zaraz opowiadający uniesie się i pofrunie za sokołem, zmieniając w ogóle bieg opisu, a samo pismo przejdzie w jakieś kwilenie ptaka, by po chwili zniknąć gdzieś za marginesem książki, jak za horyzontem…

Jedyne „resztki”, jakie pozostają w głowie po lekturze tej dziwnej, oszałamiającej książki to resztki ptaków, pozostawionych na śniegu w rozbryzganych plamach krwi. Jedyny szelest, jaki zostaje w uszach to szelest delikatnych skrzydeł, które łamią wicher. Jedyny znak w pamięci po ukończonej lekturze to powidok-symbol jakiegoś Ptaka-Boga, znikającego w rozlanym na cały horyzont tej historii świetle pomarszczonego niby zwiędłe jabłko, zachodzącego słońca.

Co jest w tym wszystkim najbardziej niesamowite? Oczywisty fakt, że Baker nie był pisarzem. Nie napisał przed Sokołem wielu książek, jak inni autorzy, którzy wypracowywali latami styl i język swego pisma, by w końcu napisać odnoszące sukcesy wymarzone dzieło. Nie pisał artykułów, nie uprawiał eseistyki, która pozwoliłaby wcześniej rozpoznać charakter jego pisarstwa czy styl tej magicznej „mowy”. Pozostawił po sobie dwie książki o ptakach i wiele listów, nic poza tym. Sokół to, na szerokim horyzoncie pisma, swoisty, samorodny diament, to pismo wyłania się jak słońce na wschodzie i olśniewa swoim czystym, doskonałym i niezabrudzonym przez opary dnia blaskiem, do tego stopnia, że – aż wstyd to powiedzieć na głos – odnosi się wrażenie, jakby książkę o ptaku napisało genialne dziecko, w dodatku dziecko autystyczne, którego wrażliwość i cała uwaga skupiona jest jak w soczewce tylko i wyłącznie na obserwowacji ukochanego ptaka. W tej książce nie ma nic poza tym, co jest i co być powinno! To dlatego jego pismo wyłania się jakby w zupełnie autotelicznej konfiguracji lektury, niezależne od niczego, pozbawione jakichkolwiek oznak intertekstualności, o której swego czasu tak wiele się powiedziało, albowiem autor genialnego Sokoła nie wpisując się w żaden charakter pisma, w żaden styl mowy czy prawidła pisania o świecie przyrody, tworzy jakby nowy horyzont pisarstwa, wyjmuje z nicości nowy typ reprezentacji, który pojawia się przed nami nagle, jak owo biblijne „jabłko”, zjawiające się z głębi pamięci i jakby znikąd, a później już po prostu jest, i posiada wagę samego „słońca”, której to metafory nasz „ptasiarz” używa przecież po kilkakroć. Właśnie! Baker to nie zawodowy pisarz ale „ptasiarz”, który napisał książkę o tym, co kocha, to jest człowiek owładnięty obsesją ptaka, i muszę wyznać, że jest to słowo, którego nauczyłem się od autora i od ludzi tworzących tę ksiażkę i kochających ptaki, ludzi, którzy myślą o ptakach i obserwują te niezwykłe zwierzęta niemal non stop, bo wcześniej uważałem je za pojęcie dość prymitywne, i przeznaczone tylko dla hodowców gołębi. Dzięki tej nowej „funkcji” w mózgu patrzę od lektury Sokoła na każdego ptaka zupełnie inczaczej niż dotychczas, bo teraz widzę poszczególną istotę, która żyje na równi z nami, jakby nie było, nielotami, a więc może nawet powyżej nas, a nie po prostu ptaka, posiadającego nazwę, nadaną mu przez człowieka.

Jestem zachwycony, i jest to zachwyt dziecka, które po raz pierwszy przeczytało wiele lat temu Białego Kła i stawało się z każdą lekturą wilkiem, albo Robinsona Crusoe, gdzie człowiek, jak równy z równym, gadał ze swą siostrą, kozą, i bratem, psem, zachwycony, że doświadczyłem lektury tej przypowieści, która z języka ludzkiego przechodzi gdzieś na poziomie istoty w kryształ języka, a po chwili wzbija się w niezależną od człowieka quasi-mowę ptaków, by lecieć wzwyż, lekko i czysto, w świecie bez tej, tak bardzo ludzkiej, że aż arcyludzkiej, grawitacji. Po lekturze Sokoła „uświadomiłem sobie własny ciężar, jak gdybym wcześniej unosił się na wodzie, a teraz, wyrzucony na brzeg, znowu byłem suchy, ubrany, haniebny”…

Kajetan Maria Jaksender