Derrida: o apokalipsie

Kultura oraz pamięć ograniczają „realność” indywidualnej śmierci (…), łagodzą ją czy też uciszają w sferze „tego, co symboliczne”. Jedyny punkt odniesienia, będący w takim razie absolutnie prawdziwym, to skala czy wymiar absolutnej katastrofy atomowej, która nieodwracalnie zniszczyłaby całe archiwum i całą zdolność symboliczną, zniszczyłaby „ruch przeżycia”, to co nazywam „survivance”, w samym sercu życia. Tenże absolutny punkt odniesienia całej możliwej literatury jest równy absolutnemu wymazaniu każdego możliwego śladu; jest zatem jedynym niewymazywalnym śladem, jest takim jako ślad tego, co całkowicie inne, trace du tout autre. To jedyny „przedmiot” jakiejkolwiek możliwej literatury, krytyki, jej jedyny ostateczny i nie dający się symbolizować, a wręcz nie dający się oznaczyć, a-symboliczny desygnat; jest nim, jeśli nawet nie epoka nuklearna, jeśli nawet nie nuklearna zagłada, to przynajmniej to, ku czemu dyskurs nuklearny i nuklearna symbolika wskazują: mianowicie doszczętna i a-symboliczna destrukcja literatury. Literatura i krytyka literacka nie mogą mówić o niczym innym niż ta doszczętna destrukcja, nie mogą posiadać żadnego innego ostatecznego desygnatu, mogą jedynie mnożyć strategiczne manewry mające służyć asymilacji tej całkowicie niedającej się zasymilować inności. Literatura i krytyka są jedynie tymi właśnie manewrami i tą właśnie dyplomatyczną strategią, z „pustosłowiem”, którego nie da się nigdy do nich sprowadzić. Jako że ani ten „przedmiot” nie może dać się nazwać, ani też desygnat nie może dać się nazwać. Wobec tego perspektywa wojny nuklearnej pozwala nam podjąć na nowo kwestię desygnatu. Czymże jest desygnat? Mówiąc inaczej, w pewnym momencie, w kwestii transcendentalnego podmiotu, fenomenologia Husserla potrzebowała posłużyć się fikcją chaosu absolutnego. Mogąc mówić jedynie o tym, literatura nie potrafi zarazem nie mówić też o jeszcze innych sprawach, i nie wytwarzać strategii mówienia o innych sprawach, strategii oddalania od siebie spotkania z czymś całkowicie innym, spotkania, z którym jednakże ta bezrelacyjna relacja, relacja niewspółmierności nie może być w całości zawieszona, choć jest to właśnie to epokowe zawieszenie.

**

Dzisiaj, w perspektywie doszczętnej destrukcji, bez żałoby i bez symboliczności, ci, którzy rozważają sprowadzenie takiej katastrofy, robią to bez wątpienia w imię czegoś, co w ich oczach jest warte więcej od życia („lepszy martwy niż czerwony”). Z drugiej strony, ci, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z tą katastrofą, gotowi są wybrać jakikolwiek rodzaj życia, życie ponad wszystko, jako jedyną wartość zasługującą na afirmację. Jednakże wojna nuklearna – jako hipoteza, fantazmat całkowitego samozniszczenia – może wydarzyć się tylko w imię tego, co warte więcej niż życie, tego, co nadając własną wartość życiu, posiada wartość większą od niego. Tak więc wojna jest faktycznie toczona w imię… Taka w każdym razie jest historia, którą toczący wojnę zawsze opowiadają.

Lecz, jako że jest ona w imię czegoś, czego nazwa w tej logice całkowitej destrukcji nie da się już przenieść, przekazać, odziedziczyć przez cokolwiek żywego, ta nazwa, w imię której wojna miałaby miejsce, byłaby nazwą niczego, byłaby nazwą czystą, „nagą nazwą”. Ta wojna byłaby pierwszą i ostatnią wojną w imię nazwy, z nie-nazwą „nazwy”. Byłaby to wojna bez nazwy, wojna bezimienna, ponieważ wojna nawet nie dzieliłaby nazwy z innymi wydarzeniami tego samego typu, tej samej rodziny. Poza wszelką genealogią, bezimienna wojna w imię nazwy. To byłby Koniec oraz Objawienie nazwy samej, Apokalipsa Nazwy.

Powiecie: wszak wszystkie wojny toczy się w imię nazwy, poczynając od wojny pomiędzy Bogiem a synami Sema, którzy chcieli „zdobyć imię dla siebie” i przekazać je dalej, budując wieżę Babel. Tak jest, lecz „odstraszenie” weszło do gry pomiędzy Boga i synów Sema, wojujących przeciwników, a konflikt został czasowo zawieszony: tradycja, translacja, transferencja dostały długie odroczenie. Absolutna wiedza również. Ani Bóg, ani synowie Sema (wiecie, że Sem oznacza „imię”, oraz że nosili oni imię „imię”) absolutnie nie wiedzieli, że konfrontują się w imię imienia i niczego więcej, a zatem w imię niczego. To dlatego przestali i zawarli kompromis. My tymczasem posiadamy absolutną wiedzę i ponosimy ryzyko, właśnie z tego powodu, że się nie zatrzymujemy.

Chyba że z drugiej strony: Bóg i synowie Sema zrozumiawszy, że imię nie jest tego warte – i to byłaby wiedza absolutna – postanowili zamiast tego spędzić więcej czasu ze sobą, czasu długiej konwersacji między wojownikami zakochanymi w życiu, zajętymi pisaniem we wszystkich językach, by owa konwersacja trwała, nawet jeśli nie rozumieli się zbyt dobrze nawzajem. Pewnego dnia przybył człowiek, wysłał poselstwa do siedmiu kościołów i nazwano to Apokalipsą. Człowiek ten otrzymał nakaz: „To co widzisz, spisz w księdze i poślij siedmiu zborom”. Kiedy odwrócił się, by zobaczyć, co też za głos mu nakazuje, ujrzał pośrodku siedmiu złotych świeczników — trzymającego w ręku siedem gwiazd — kogoś, z czyich ust wydobywał się „ostry miecz” i kto powiedział mu, pośród wielu różnych rzeczy: „Jam jest pierwszym i ostatnim”. Imię mężczyzny, do którego przemawiał on imieniem tego, któremu powierzono wysłanie tych wieści i dostarczenie tych siedmiu przekazów, było Jan.