Proza Karola Maliszewskiego ma już swój rozpoznawalny idiom – jest mocno zakorzeniona w języku, niespokojna, zacierająca granice między poetyckością a konkretnością, osadzona w przestrzeni. Tym razem drobne okruchy narracyjne składają sie na coś w rodzaju gabinetu osobliwości, fantazyjnych postaci, portretów mieszkańców pewnego – znanego nam i nieznanego zarazem – miasteczka, które mogłoby być każdym miasteczkiem ale jest tym jednym, wybranym przez grę fikcji i fantazji. Niepokojąco bliska perspektywa, z której je czytamy, sprawia zarówno czytelnicza przyjemność, jak i wstydliwą radość, jaką cieszą się zawsze podglądacze.
Olga Tokarczuk